2/11/2012

Les Sentiers Conflictuels & Andrew King - 1888 (2006)



Spotykałem się z pozytywnymi opiniami o tym albumie dawno temu, ale jakoś nie mogłem do niego dotrzeć. Kiedy pojawiła się okazja nie zastanawiałem się długo i od razu go kupiłem. Zgadzam się, że album jest podobny do słynnej absinthe: la folie verte Blood Axis i Les Joyaux De La Princesse.


Andrew King kolejny raz daje popis swoich możliwości modulowania głosu. W pierwszym momencie było nawet ciężko poznać, że to on. King jako Kuba Rozpruwacz, bo to on jest "bohaterem" tego krążka wypada bardzo przekonująco. Szepty przemieszane z chorym śmiechem na prawdę dają nam do zrozumienia, że mamy do czynienia z psychopatycznym rzeźnikiem.

Za warstwę dźwiękową odpowiada zupełnie nieznany mi Philippe Kam z Les Sentiers Conflictuels. Philippe jest mieszkającym we Francji studentem medycyny, wietnamsko-francuskiego pochodzenia. Kto by się lepiej nadawał do tworzenia płyty o Kubie Rozpruwaczu niż student medycyny...

Przesłuchałem ten album kilka razy i za każdym razem odkrywam w nim coś nowego. Mocną stroną tego dziwnego tworu są teksty bazujące na listach Kuby. Naturalnie teksty te są recytowane w języku angielskim, ale czasami "bulgotanie" Rozpruwacza - Kinga utrudniają ich zrozumienie.

Album jest bardzo ładnie wydany przez francuskie wydawnictwo Athanor i może stanowić perełkę kolekcji. Jak zawsze zachęcam do zakupu (płyta pojawia się na allegro), tymczasem polecam znalezione w necie mp3

1/31/2012

V/A John Barleycorn Reborn: Rebirth (2011)




"The past is not dead, it is living in us, and will be alive in the future which are now helping to make" - William Morris



Kolejna, trzecia już kompilacja z serii John Barleycorn Reborn. Niestety druga z nich nie jest dostępna w sprzedaży wysyłkowej na terenie naszego kraju. Mam nadzieję, że to się jednak zmieni. Podobnie jak w przypadku pierwszej części mamy do czynienia z dwupłytowym wydawnictwem, dodatkowo zaopatrzonym w ciekawą książeczkę. Tym bardziej wrażliwym na politykę czytelnikom nie polecam lektury tej książeczki, ponieważ traktuje ona o "angielskim dziedzictwie" (przecież to iście hitlerowskie określenie!) i (o zgrozo!) żywności. Pośród owego bluźnierstwa znajdziemy także krótkie, ale przydatne informacje o artystach biorących udział w tym projekcie.


Pierwsza płyta zawiera 19 kawałków utrzymanych w stylistyce neofolk/folk, jednak jest to bardziej folk w rozumieniu lat 60-tych XX wieku. Słucha się tego bardzo dobrze, właściwie wszystkie kapele/artyści są tutaj dla mnie nowi, oprócz Charlotte Greig i Johana Ashertona, których fenomenalny kawałek utkwił mi mocno w pamięci (znajduje się w pierwszej części serii). Kojarzę jeszcze The Owl Service, ale raczej mgliście.


Z drugiego krążka kojarzyłem tylko Mary Jane i Clive'a Powella. Dla "neofolkowców" ten krążek powinien być o wiele ciekawszy. Jest o wiele bardziej ezoterycznie, dziwacznie, znajomo... Od pierwszego przesłuchania wpadł mi w ucho kawałek "Jack the Green" Mac Henderson of Grand Union Morris oraz kawałki Orchis i Twelve Thousand Days. Kilka utworów jest "czysto folkowych" (folkowych, nie rasowych), min. Daughters of Elvin, Miscericordia z kolei oscyluje w klimatach mediewalnych. Płyta wciąga, nie jest aż tak "na jedno kopyto", nie nudzi. Zawiera 14 utworów.


John Barleycorn Reborn: rebirth jest kolejną świetną kompilacją mrocznego folku z Wysp Brytyjskich, która ukazała się nakładem Cold Spring. Gdybym miał wskazać, która płyta bardziej mi odpowiada, bez dłuższego zastanawiania wskazałbym drugą.
Gorąco polecam cały cykl o "Johnie Barleycornie", którego koncepcja jest mi bardzo bliska. Ciekawie by musiała się prezentować taka składanka poświęcona Skandynawii (może taka istnieje?) i Słowiańszczyźnie...

Pobierz a potem kup
Płyta jest dostępna w sklepie wysyłkowym Zoharum. Przypominam, że wszystkie linki służące do ściągania płyt znalazłem w internecie. Nigdy żadnego albumu nie wrzucałem do internetu.


1/29/2012

Towarzysze! Podatnicy! Ludu niepracujący miast i WSI!



W związku z zarzutami nacjonalizmu (polecam zapoznanie się z definicją) przez osoby związane ideowo z Gazetą Wyborczą, Platformą Obywatelską i stacją TVN obwieszczam, że blog nie ma charakteru politycznego, podobnie jak muzyka na nim prezentowana. Ilustracja "zostaję w kraju" nie jest zarezerwowana dla danej opcji politycznej tylko dla osób pogodzonych z własną tożsamością. Krytykantów zachęcam do zapoznania się z definicjami nacjonalizmu i szowinizmu narodowego oraz do przesłuchania polecanych tutaj płyt. Myślę, że muzyka nie zna granic i nawet przedstawiciele czerwonej arystokracji znajdą coś dla siebie.

1/23/2012

Mychajło Chaj - Ukraińska lira (1999)



Михайло Хай jest ukraińskim badaczem folkloru muzycznego Bojkowszczyzny, jednak najbardziej znany jest jako lirnik. Oprócz tradycyjnych ukraińskich pieśni znanych z zapisu źródłwego, p. Czaj prezentuje także melodie, które zabrał podczas badań terenowych. Oprócz działalności naukowej artysta podobnie jak dawni lirnicy koncertuje na ulicach miast, przed cerkwiami itd.

Album "Ukraińska lira" został wydany przez polskie wydawnictwo "Koka Records" i zawiera 11 utworów z tradycyjną muzykę rodem z Ukrainy. Dla słuchacza nieobeznanego z autentyczną muzyką ludową (czyli nie z Kapelą ze Wsi Warszawa, Zakopower czy co gorsza R.U.T.A) płyta może być ciężkostrawna. Zwłaszcza zawodzący wokal jest zupełnie "anty-rozrywkowy". Kupiłem ten album w sklepie muzycznym podczas wizyty w Poznaniu i przypomniałem sobie o nim wczoraj, słuchając amerykańskiego brodaczaDaniela Higgs'a. Słuchając wycia obu panów mam wrażenie, że nadają na tych samych falach (a Andrew King z nimi), mają podobny sposób ekspresji, a styl gry na banjo u Higgs'a jest bardzo wschodni...

Polecam ten album ze względu na autentyzm jaki niesie, niecodzienne instrumentarium i ciekawy wokal. Jakość nagrania jest o wiele wyższa na CD niż w przypadku mp3, które znalazłem w internecie, ale jeśli spodoba wam się ten album to nie ma problemu z kupnem na stronie wydawnictwa. Zdjęcie okładki niestety z internetu, bo nie mam możliwość sfotografowania własnego egzemplarza. Okładka "eko-papierowa", w środku książeczka w dwóch wersjach językowych (polski i ukraiński) z informacjami na temat lirnictwa.



Hasło: etomuza

Ciekawy artykuł na temat lirnictwa

1/22/2012

Cafe Museum



Wbrew pozorom ten post nie będzie poświęcony kuchni ani kawie, która znalazła się w tytule i na słabej jakości zdjęciu obok. Łyżeczka leżąca na spodku od filiżanki w Austro-Węgrzech, w przededniu wybuch I wojny światowej pewnie zaprowadziła by mnie pod mur, lub w najlepszym wypadku do obozu internowania w Talerhofie. Łyżeczka jest pamiątką z pobytu w Rosji, gdzie carski rząd finansował moją antypaństwową działalność w Galicyi.


Co mają wspólnego austriackie represje względem galicyjskich Rusinów z Makłowiczem? Otóż pan Robert roztacza w każdej swojej książce sielankowy obraz, uwielbianej i przeze mnie monarchii cesarsko-królewskiej, której w żaden sposób nie chcę tutaj oczernić tylko zadać kilka pytań, na które nigdy nie otrzymam odpowiedzi. Niedoszły historyk, znany z telewizji kucharz-podróżnik oprócz opisywania kuchni i kultury regionów, które odwiedza wielokrotnie na łamach swojej najnowszej książki wyraża swoje sądy polityczno-światopoglądowe. Zakładając tego bloga planowałem nie ujawniać się ze swoim obskuranctwem/oszołomstwem, ale niestety dobór lektur mi to uniemożliwił. Pan Makłowicz, którego nawet po lekturze Cafe Museum nie przestałem lubić ostrzega nas przed zgubnym wpływem nacjonalizmu i tendencji ksenofobicznych. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, zwłaszcza, że wydawnictwo "Czarne", bardzo troszczy się o odpowiedni rozwój indywidualizmu swoich czytelników.


W pełni rozumiem internacjonalistów, komunistów-proletariuszy, rozumiem także skrajnych konserwatystów dla których narody są lewicowym produktem "wielkiej" rewolucji Francuskiej niestety nie rozumiem obozu ideowego pana Makłowicza. Pomijam oczywiście fakt, że najczęściej pod terminem nacjonalizmu u p. Roberta kryje się szowinizm narodowy, który bez względu na podłoże społeczno-ekonomicznie zwany bywa faszyzmem. Kłaniam się przy tym autorowi, że zauważył, że istnieje także "nacjonalizm czerwony" - konkretnie przywołano narodowy komunizm Ceausescu. Pan Makłowicz we wszystkich swoich programach zachęca do korzystania z lokalnych produktów, przedstawia rodzime tradycje, kpi z kultury hamburgera i uniformizacji. Nie daje jednak odpowiedzi jak uchronić się przed globalizacją, skoro nacjonalizm (rozumiany przez autora jako szowinizm) jest równie złowieszczy. Austro-Węgry wcale nie były tak tolerancyjne wyznaniowo jak się p. Makłowiczowi wydaje. Ruch prawosławny w Galicji był prześladowany, kilku duchownych rozstrzelano, działaczy społecznych wsadzano do więzień, a józefinizm (dążący do osłabienia wpływów katolickich w państwie, rozluźnienia związków z Rzymem, likwidacji części zgromadzeń zakonnych itd), który pewnie podoba się p. Robertowi nie tylko godził w katolicyzm, ale także w Cerkiew Prawosławną, której zamknięto ostatnio monaster - skit Maniawski. Myślę, że owe reformy są o wiele straszniejsze niż "twarz wąsatego posła PiS z Podlasia", której tak autor się boi.


Jestem w stanie przełknąć antypolonizm autora w sensie państwowym (p. Makłowiczowi bardzo nie podoba się idea niepodległego państwa polskiego), ale dopiekanie ludziom z Rzeszowszczyzny i Podlasia mnie podkurzyło. Nie pochodzę z tamtych regionów, ale denerwuje mnie gadanie o pielęgnacji różnorodności przy jednoczesnym kpieniu z kultury własnego narodu. Makłowicz z wielką sympatią wypowiada się o Rusnaczkach(Rusinkach Karpackich), ale najbardziej cieszy go śpiew owych dam oraz fakt, że nie zajmują się pielęgnowaniem pamięci o Chmielnickim... Czyżby Ukraińcy nie mogli mieć swoich bohaterów? Czy może kobiety nadają się tylko do śpiewu i gotowania?

Mam nadzieję, że nie będziecie aż tak urażeni jak się spodziewam i wrócicie jeszcze na tego bloga. Mimo moich powyższych uwag książka nadaje się do czytania. Jest dosyć wulgarna, "na czasie" (wróg tj. nacjonalista jest wskazywany "personalnie" - PiS, współcześni czetnicy, prawica austriacka), przy tym pisana lekkim piórem. Na pewno wciąga. Nie znajdziecie w niej przepisów, ale przeczytacie o potrawach, których nazw nie da się ich wymówić. Jeśli interesujecie się tematyką A-W nie dowiecie się niczego nowego, wręcz przeciwnie - możecie się sfrustrować. Jeśli podzielacie obawy autora względem "smutnych panów w brunatnych koszulach" i jednocześnie jesteście zwolennikami demoliberalnego, laickiego monarchizmu (koszmarny oksymoron, ale najlepiej chyba charakteryzuje poglądy autora) będziecie oczarowani. Książka chyba najbardziej przypadnie do gustu podróżnikom i cynikom. Jedni i drudzy znajdą w książce coś dla siebie. Pierwsi inspiracje do nowych wypraw, drudzy okazję do kpiny z kucharzy, pragnących za wszelką cenę podkreślić przywiązanie do obecnego rządu i establishmentu.




Na koniec małe zaskoczenie ze strony C.K. kucharza: : o opresyjności państwa i psiarni. Jak widać panu Makłowiczowi bliska jest ideologia "JP" prezentowana także przez innych znanych krakowiaków, z zespołu FIRMA. Jestem ciekawy co pan Makłowicz mówiłby o opresyjności państwa w roku 2011.