1/22/2012

Cafe Museum



Wbrew pozorom ten post nie będzie poświęcony kuchni ani kawie, która znalazła się w tytule i na słabej jakości zdjęciu obok. Łyżeczka leżąca na spodku od filiżanki w Austro-Węgrzech, w przededniu wybuch I wojny światowej pewnie zaprowadziła by mnie pod mur, lub w najlepszym wypadku do obozu internowania w Talerhofie. Łyżeczka jest pamiątką z pobytu w Rosji, gdzie carski rząd finansował moją antypaństwową działalność w Galicyi.


Co mają wspólnego austriackie represje względem galicyjskich Rusinów z Makłowiczem? Otóż pan Robert roztacza w każdej swojej książce sielankowy obraz, uwielbianej i przeze mnie monarchii cesarsko-królewskiej, której w żaden sposób nie chcę tutaj oczernić tylko zadać kilka pytań, na które nigdy nie otrzymam odpowiedzi. Niedoszły historyk, znany z telewizji kucharz-podróżnik oprócz opisywania kuchni i kultury regionów, które odwiedza wielokrotnie na łamach swojej najnowszej książki wyraża swoje sądy polityczno-światopoglądowe. Zakładając tego bloga planowałem nie ujawniać się ze swoim obskuranctwem/oszołomstwem, ale niestety dobór lektur mi to uniemożliwił. Pan Makłowicz, którego nawet po lekturze Cafe Museum nie przestałem lubić ostrzega nas przed zgubnym wpływem nacjonalizmu i tendencji ksenofobicznych. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, zwłaszcza, że wydawnictwo "Czarne", bardzo troszczy się o odpowiedni rozwój indywidualizmu swoich czytelników.


W pełni rozumiem internacjonalistów, komunistów-proletariuszy, rozumiem także skrajnych konserwatystów dla których narody są lewicowym produktem "wielkiej" rewolucji Francuskiej niestety nie rozumiem obozu ideowego pana Makłowicza. Pomijam oczywiście fakt, że najczęściej pod terminem nacjonalizmu u p. Roberta kryje się szowinizm narodowy, który bez względu na podłoże społeczno-ekonomicznie zwany bywa faszyzmem. Kłaniam się przy tym autorowi, że zauważył, że istnieje także "nacjonalizm czerwony" - konkretnie przywołano narodowy komunizm Ceausescu. Pan Makłowicz we wszystkich swoich programach zachęca do korzystania z lokalnych produktów, przedstawia rodzime tradycje, kpi z kultury hamburgera i uniformizacji. Nie daje jednak odpowiedzi jak uchronić się przed globalizacją, skoro nacjonalizm (rozumiany przez autora jako szowinizm) jest równie złowieszczy. Austro-Węgry wcale nie były tak tolerancyjne wyznaniowo jak się p. Makłowiczowi wydaje. Ruch prawosławny w Galicji był prześladowany, kilku duchownych rozstrzelano, działaczy społecznych wsadzano do więzień, a józefinizm (dążący do osłabienia wpływów katolickich w państwie, rozluźnienia związków z Rzymem, likwidacji części zgromadzeń zakonnych itd), który pewnie podoba się p. Robertowi nie tylko godził w katolicyzm, ale także w Cerkiew Prawosławną, której zamknięto ostatnio monaster - skit Maniawski. Myślę, że owe reformy są o wiele straszniejsze niż "twarz wąsatego posła PiS z Podlasia", której tak autor się boi.


Jestem w stanie przełknąć antypolonizm autora w sensie państwowym (p. Makłowiczowi bardzo nie podoba się idea niepodległego państwa polskiego), ale dopiekanie ludziom z Rzeszowszczyzny i Podlasia mnie podkurzyło. Nie pochodzę z tamtych regionów, ale denerwuje mnie gadanie o pielęgnacji różnorodności przy jednoczesnym kpieniu z kultury własnego narodu. Makłowicz z wielką sympatią wypowiada się o Rusnaczkach(Rusinkach Karpackich), ale najbardziej cieszy go śpiew owych dam oraz fakt, że nie zajmują się pielęgnowaniem pamięci o Chmielnickim... Czyżby Ukraińcy nie mogli mieć swoich bohaterów? Czy może kobiety nadają się tylko do śpiewu i gotowania?

Mam nadzieję, że nie będziecie aż tak urażeni jak się spodziewam i wrócicie jeszcze na tego bloga. Mimo moich powyższych uwag książka nadaje się do czytania. Jest dosyć wulgarna, "na czasie" (wróg tj. nacjonalista jest wskazywany "personalnie" - PiS, współcześni czetnicy, prawica austriacka), przy tym pisana lekkim piórem. Na pewno wciąga. Nie znajdziecie w niej przepisów, ale przeczytacie o potrawach, których nazw nie da się ich wymówić. Jeśli interesujecie się tematyką A-W nie dowiecie się niczego nowego, wręcz przeciwnie - możecie się sfrustrować. Jeśli podzielacie obawy autora względem "smutnych panów w brunatnych koszulach" i jednocześnie jesteście zwolennikami demoliberalnego, laickiego monarchizmu (koszmarny oksymoron, ale najlepiej chyba charakteryzuje poglądy autora) będziecie oczarowani. Książka chyba najbardziej przypadnie do gustu podróżnikom i cynikom. Jedni i drudzy znajdą w książce coś dla siebie. Pierwsi inspiracje do nowych wypraw, drudzy okazję do kpiny z kucharzy, pragnących za wszelką cenę podkreślić przywiązanie do obecnego rządu i establishmentu.




Na koniec małe zaskoczenie ze strony C.K. kucharza: : o opresyjności państwa i psiarni. Jak widać panu Makłowiczowi bliska jest ideologia "JP" prezentowana także przez innych znanych krakowiaków, z zespołu FIRMA. Jestem ciekawy co pan Makłowicz mówiłby o opresyjności państwa w roku 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz