6/21/2011

Oorchach- Prisimerkti (2006)




Oorchach to najcięższy i najbardziej pokręcony twór jaki pojawił się dotychczas na tym blogu. Ten litewski projekt poznałem kilka lat temu za pośrednictwem Myspace a płytę udało mi się nabyć w wileńskim sklepie wydawnictwa Dangus. Oorchach z albumem "Prisimerkti" otwiera całą plejadę litewskich artystów, których mam zamiar zaprezentować na Szarej flaneli.

Jestem szczerze oddany litewskiej scenie, którą poznawałem przez kilka lat na Myspace, potem odwiedziłem wspominany już sklep w Wilnie a ukoronowaniem przygody z litewską muzyką i kulturą była wizyta na Menuo Juadaragis. Litwini to bardzo fajny naród, o dużym potencjale artystycznym. Zawsze mówiło się, że jazz jest litewską muzyką narodową, jednak po ostatnich 15 latach można spokojnie powiedzieć, że to muzyka folkowa i eksperymentalna jest największa zaletą litewskiej działalności kulturalnej.


Za Oorchachem stoi niejaki PoPo, bardziej znany z projektu Vilkduja (którego w przyszłości tutaj nie zabraknie). Omawiany album wydało wydawnictwo Autarkeia.Pozwolę sobie zacytować samego autora wypowiadającego się o swoim projekcie w wywiadzie udzielonym redakcji Apostazji
"Powiedziałbym, że jakiś czas temu (wystarczająco dawno) OORCHACH i VILKDUJA było tym samym, tyle że później te dwa pierwiastki zaczęły żyć własnym życiem. Takim sposobem żądając dla każdego oddzielnej uwagi. Jeżeli VILKDUJA można nazwać obrzędem poetyki, to OORCHACH jest rytuałem horyzontów – tutaj czają się atawizmy, archaiczne sny i dziwne przeczucia. Bardziej repetetywny dźwięk, bardziej srogie pejzaże – tytaniczne niebo i bezmiar rytuału"



Prisimerkti to bardzo ciekawy krążek z nurtów ritual ambient/industrial. Dark ambient jest dla mnie zbyt nudny i wtórny (chociaż samej "idei" gatunku nie można odmówić ambitności), jednak obok szamańskiego ducha, jaki wytwarza muzyka Oorchach nie mogę przejść obojętnie. Najwybitniejszym kawałkiem jest utwór otwierający album o niewiele mówiący tytule Kirviai Peteliškės. Rytmiczny industrialny łomot płynnie przechodzi w magiczny zaśpiew o ewidentnie azjatyckim pochodzeniu. Długość większości utworów przekracza 7 (a nawet 9) minut. Album jest spójny, poszczególne utwory w jakiś sposób do siebie nawiązują. W pewnym momencie usłyszałem dźwięki przypominające słynny absyntowy split Blood Axis z Les Joyaux De La Princesse, w innym pojawiły się elementy kojarzone z martial industrialem.


Ciężko jest pisać o muzyce a co dopiero o doświadczeniach. Płyta nie zawiera muzyki tylko właśnie pewne doświadczenie współczesnego poszukiwania sacrum w świecie fabryk. Oorchach jak większość znanych mi litewskich i łotewskich twórców jest głęboko osadzony w przeszłości, szamaniźmie/dawnych obrządkach jak i w naturze. Mimo, że środki wyrazu są bardzo nowoczesne treść jest archaiczna.

Gorąco polecam nie tylko miłośnikom industrialu i ambientu.



Pobierz

6/20/2011

Bleeding Heart Narrative - All that was missing we never had in the world (2008)




Tak, dłuższej nazwy nie było. Ludzie z Cold Spring wiedzieli o tym, dlatego na okładce pojawił się sam tytuł płyty, bez nazwy projektu. Okładka należy do tych, które utwierdzają mnie w przekonaniu o słuszności kupowania kompaktów, kaset i winyli. To już kolejne "eko" opakowanie na mojej półce, do tego jedno z najładniejszych. Morski stwór, który robi przysłowiowe "kuku" jakimś ludziom, może każdemu kojarzyć się z czymś innym, dla mnie to ewidentnie jakaś bestia rodem z wizji pewnego smutnego samotnika od bluźnierczych ksiąg i Wielkich Przedwiecznych.

W środku ładna książeczka z nazwiskami twórców, smutno-poetyczna pisanina i całkiem ciekawa grafika. Album został wydany w 2008 przez wspomniany już label Cold Spring, na licencji Tartuga Records. W skład londyńskiego Bleeding Heart Narrative wchodzi 7 osób. Jak na muzykę z kręgów nazwijmy to eksperymentalnych/postindustrialnych jest to cała orkiestra i należy przyznać, że owy "tłok" jest słyszalny.

"All that was missing" rozpoczyna gniewny industrialno-noisowy hałas, który w ostatnich sekundach ustępuję instrumentalnemu ćwierkaniu. Wychodzi słońce. Nieskomplikowana melodia przetykana partiami fortepianowo-smyczkowymi powolnie wprowadza słuchacza w dalszą część albumu. Wolne tempo, transowa linia melodyczna, ciepłe i marzycielskie krajobrazy. Tak, "as if yearning was all and more than enough" jest postrockowe, może na wyrost, ale słyszę także wpływy Dream Popu. Pierwsze skojarzenie to szwedzki EFF

"Black glass" cały czas pozostaje w postrockowych tonach, pojawia się wokal, który jest owszem, przyjemny, ale niestety wyłapuję tylko poszczególne słowa.

"Braids and a necklace" to jeden z dwóch moich ulubionych utworów na tym albumie. Na pierwszy plan wychodzą instrumenty smyczkowe, jakieś dwie moce walczą ze sobą. To chyba chmury bardzo szybko przesuwają się po wczesnowiosennym niebie. W drugiej połowie utworu wokaliści i bębny nadają bardzo ciekawej głębi, która swoją uczuciowością przypomina trochę Hagalaz Runedance ale brak jej tej charakterystycznej "wiedźmowatej" pretensjonalności.

"Blueskywards" to mój absolutny faworyt. Może jestem mało alternatywny i eksperymentalny, ale kręci mnie ten kawałek. Nie jestem specjalnym fanem Sigur Ros (oprócz albumu, który wkrótce przedstawię), ale Bleeding... brzmi tutaj jakby był wyżej wymienionym islandzkim zespołem, z tą tylko różnicą, że członkowie nie mieli przykrego dzieciństwa i dzisiaj już nie udają zagubionych chłopców. Jest smutno, ale nie zniewieściale, jest tajemniczo, ale nie jak w Hogwarcie, jest postrockowo/instrumentalnie/ambientowo, ale nie egzaltowanie. Warto posłuchać tego albumu chociażby tylko dla tego utworu!

"A nest" to nie moja bajka. Drone ambient.
"This the world before this" rozpoczynają szepty, które przewijają się przez cały kawałek. Bardzo filmowo, trzyma w napięciu, intryguje.

Przy "Discovering abandoned houses" Trochę mam wrażenie, że to improwizacja, ale nie ujmuje to samej muzyce. Neofolk ze smyczkami, ambientowymi tłami i różnej maści odgłosami w akompaniamencie.

Kolejne cztery kawałki niech pozostaną niespodzianką. Zdradzę tylko, że będzie na przemian ambientowo i filmowo-instrumentalnie. Można mi zarzucić zbytnie szufladkowanie, ale jak podchodzić do zespołu, który sam określa swoją muzykę jako "epic post-drone baroque beachcore"?

Myspace
Pobierz

6/16/2011

Piorun - Goreją Wici Wojenne (EP'99)


Album ten ma obecnie wartość chyba jedynie historyczno-wspominkarską, ponieważ jego jakość pozostawia wiele do życzenia. Dostałem go kilka lat temu od osoby zaangażowanej w scenę rodzimowierczą/wikińsko-słowiańską/metalową. Parę dni temu przypomniałem sobie dokonania Pioruna i solowych projektów członków zespołu. Muzyka a zwłaszcza okładka i książeczka są strasznie naiwne, na wyrost patetyczne, w dzisiejszych kategoriach zwyczajnie śmieszne. "Goreją Wici Wojenne" zostały wydane przez Wydawnictwo Słowiańska Duma w 1999 roku.
Muzyka ta bywała definiowana jako neofolk, ale nie przypomina to zupełnie gitarowych dokonań Forseti, Of the Wand and the Moon czy Sol Invictus. Folkowych dźwięków dostarczył popularny w latach 90-tych format .mid, cały klimat budowany jest przez odgłosy burzy, lasu i niezwykle zaangażowane deklamacje muzyków.
W dobie internetu, kiedy w ciągu jednego popołudnia możemy zapoznać się z najważniejszymi neofolkowymi czy pagan metalowymi projektami, Piorun wzbudza uśmiech politowania. Warto jednak posłuchać tego albumu, jak i innych pogańskich wojowników słowiańskich dębów np. Perunwit, Wojbor, Slavland, żeby poczuć klimat prawdziwego polskiego podziemia. Klimat czasów, kiedy często zakupy kaset były dyktowane tylko "klimatyczną okładką" a o muzyce, filozofii i ideach czytało się w licznych zinach typu Odmrocze, Żywioł, Trygław itd.
Poluję obecnie na stare pogańskie pisemka i rodzime wydawnictwa, nie ze względu na podzielanie poglądów tam prezentowanych ale właśnie ze względu na sentyment do czasów, kiedy metalem/punkiem/gotem nie zostawało się po wydaniu kilku stówek na rockmetal shop a ćwiekowane pasy nie były sprzedawane w New Yorkerze za 19.99.
Płyta do pobrania

YOUTUBE

6/15/2011

Orchestra Noir - The Affordable Holmes (EP)


Tak się składa, że kolejny głos "z dawnej Europy" przemawia do mnie z Wysp Brytyjskich.
Mając 13 lat pierwszy raz przeczytałem opowiadanie z Sherlockiem Holmesem w roli głównej i do dzisiaj jestem zdeklarowanym fanem tej postaci. Na początku były wszystkie dostępne w Polsce opowiadania, potem "Przygody Sherlocka Holmesa" kupowane za 9.99 w kiosku (mowa o doskonałym serialu link do wiki , w roli Sherlocka niezastąpiony Jeremy Brett), tytoń fajkowy Peterson Sherlock Holmes, a w zeszłym roku kinowa ekranizacja oraz właśnie opisywana płyta.
[Jawnie się chwalę] w zeszłym roku odwiedziłem chyba największy festiwal z klimatów neofolkowo-eksperymentalnych w Europie, mianowicie Menuo Juadaragis (oficjalna strona festiwalu). Główną atrakcją był koncert Sol Invictus, który przypieczętował moją miłość do tej formacji i rozbudził zainteresowanie solowymi projektami pana Wakeforda i Kinga.
W świetnie zaopatrzonym festiwalowym sklepiku wypatrzyłem CD opakowane w szarą "ekologiczną" okładkę z Holmesem siedzącym w fotelu, co samo w sobie skłoniło mnie do zakupu. Dodatkowo zachęciła mnie nazwa projektu, którą kojarzyłem właśnie z Sol Invictus. Kiedy płaciłem za ten album w sklepiku pojawił się sam Andrew King i uśmiechnął się do mnie wyraźnie zadowolony z mojego zakupu (hehehe, pewnie spodziewał się, że założę kiedyś bloga i będę promował jego twórczość).



"Born out obsession"
Oprawę graficzną jak i samo wydanie ilustruje fotografia, jako "sherlockian" muszę dodać, że okładkę zdobi praca Sidney'a Pageta, najbardziej znanego ilustratora powieści o detektywie z Baker Street 221b. Album składa się z 6 utworów, z których pierwszy jest autorską aranżacją "openningu" wykorzystanego w wspomnianym już serialu, połączonym z typową dla Wakeforda melancholijną recytacją.
Kolejne utwory łączą w sobie serialowy motyw z dronującymi tłami, nie męczącymi pętlami, odgłosami deszczu itp, jednak płyta bazuje generalnie na tradycyjnych instrumentach (gitara, pianino, flet,wiolonczela, obój).
Is not all life pathetic and futile?
Is not his story a microcosm of the whole?
We reach.
We grasp.
And what is left in our hands at the end?
A shadow. Or worse than a shadow,
m i s e r y

Takich wydawnictw nie słucha się dla podśpiewywania refrenów albo przy piciu piwka. Największym atutem tej muzycznej opowieści jest nostalgiczno-detektywistyczny klimat. Dla mnie płyta jest genialna, ale jestem świadomy, że dla słuchaczy przechodzących obojętnie obok zabawek dostarczanych przez Kinga (np.split z Les Sentiers Conflictuels pt. 1888) i nie zakochanych w Holmesie te plumkania mogą być zupełnie mdłe.
Tekstowe oblicze jest utrzymane w klimacie kryminalno-poetyckim.
Album ukazał się także na winylu (żałuję, że nie miałem okazji kupić), jednak jest w Polsce niedostępna. Jednak dla chcącego nic trudnego a tymczasem płytka znaleziona w sieci

6/10/2011

To mój pierwszy post w życiu, nigdy specjalnie nie zakładałem blogów, fotoblogów a po usunięciu kont na "pewnych popularnych portalach społecznościowych" pozostała niezaspokojona ochota dzielenia się jakimiś swoimi refleksjami w internecie. Mam nadzieję, że cała zabawa nie skończy się na tym poście. Planuję zamieszczać tutaj linki do ciekawych stron, utworów, recenzje płyt i książek.