5/27/2013

W poszukiwaniu króla, czyli dlaczego nie pisać książek o swoich ulubionych pisarzach

Robert C. Downing ma siwą brodę, wykłada na uniwersytecie (niestety amerykańskim) i jest znawcą twórczości Inklingów. Inklingami nazywali się J.R.R Tolkien, C.S Lewis, Ch. Williams i kilku innych intelektualistów połączonych pasją literacką, chrześcijaństwem i zainteresowaniem przeszłością Anglii. Tolkieniści doskonale wiedzą o co chodzi (bo zapewne sami próbowali organizować podobny "klub"), profanom polecam książkę H. Capentera "Inklingowie: C.S.Lewis, J.R.R.Tolkien, Charles Williams i ich przyjaciele". Downing postanowił napisać powieść osadzoną w obszarze zainteresowań Inklingów, wpleść w nią elementy chrześcijańskiej apologetyki i w końcu samych pisarzy. Mimo mojego tonu, wcale nie byłem do tej książki uprzedzony. Trzymam się z daleka od tych wszystkich powieści, które czytelnicy potem zamieniają w ewangelię, w których Jezus ma kilka żon, żyje razem z Adolfem Hitlerem w Ameryce Południowej i jest odwiecznym Tao. Tym razem skusili mnie Inklingowie i chrześcijańska otoczka.

W powieści W poszukiwaniu króla. Powieść o Inklingach cudownym artefaktem nie jest Graal tylko włócznia, którą przebito bok Chrystusa. Relikwia ta jest znana także jako "Włócznia Przeznaczenia". O tym, że dwaj młodzi bohaterowie pochodzący z USA: Tom i Laura będą szukali Włóczni przeznaczenia i pomogą im w tym profesorowie czytelnik dowiaduje się już z opisu z okładki. On - zuchwały młody naukowiec, zbierający materiały do książki o realności króla Artura, typowy Amerykanin, agnostyk; Ona- cicha, tajemnicza, wierząca. Jak pewnie się domyślacie nie zabraknie początkowego odrzucenia zalotów Toma, zmiany jego podejścia do mitów i w końcu wątku miłosnego.

Akcja dzieje się w czasie II wojny światowej, więc w poszukiwania artefaktu muszą także włączyć się depczący amerykanom po piętach naziści. Tolkien i Lewis oczywiście chętnie pomagają w poszukiwaniach, w między czasie tocząc z Tomem krótkie rozmowy, po których ten nawraca się na chrześcijaństwo. Kilka lat temu przed maturą czy w trakcie sesji lubiłem przeczytać sobie opowiadania o Indianie Jonesie. Opowiastki te są oczywiście wtórne, jednak czyta się je bardzo szybko, ze względu na wartką akcje, ciekawe "tajemnice" oraz samą postać archeologa w brązowym kapeluszu. Fabuła W poszukiwaniu króla ma taką samą konstrukcję, też czyta się ją bardzo szybko, ale za mocno żenuje przewidywalność i zakończenie. Książkę mogły by uratować ciekawe portrety bohaterów, bardziej teologiczne podejście do tematu relikwii i chrześcijańskich apokryfów, jednak tak się nie stało. Tom i Laura są płascy jak okrągły stół króla Artura, bardzo stereotypowo przedstawione są relacje Anglików z Amerykanami. Widać, że autor starał się oddać koloryt spotkań Tolkiena i Lewisa w pubie "The eagle and Child", dokładnie opisując np. manierę mówienia Tollersa (jak profesora Tolkiena nazywali przyjaciele), jednak nie wyszło to przekonująco. Najzabawniejsze jest to, że uznani już przecież naukowcy bez zająknięcia się postanawiają pomóc jankesom a nawrócenie Toma następuję po jednej rozmowie (autor nawiązuje tutaj do całonocnej rozmowy Tolkiena z Lewisem, po której ostatni nawrócił się na chrześcijaństwo).

Nie pisałem już bardzo dawno, w sumie to Szara Flanela chyba już nie żyje. Pewnie z tego zaniedbania zebrało mi się na to krytykanctwo. Oczywiście,że książkę da radę przeczytać, ale chyba tylko fanatyków Tolkiena( do których zasadniczo się zaliczam) może ona poruszyć.
Jest deszczowe popołudnie 27 maja, za parę tygodni zacznie się sesja. Jeśli masz dużo nauki a zapału tyle co zazwyczaj w czasie sesji sięgnij po powieść Downinga W poszukiwaniu króla, jest to odpowiednia książka na taką okazję. No chyba, że masz pod ręką jakieś opowiadanie o Indym...

David C. Downing, W poszukiwaniu króla. Powieść o Inklingach,wyd. eSPe, 2011.