9/18/2013

Menuo Juodaragis XVI (23-25.08.2013) - Koncerty



W drugim wpisie poświęconym Menuo Juodaragis 2013 pochylam się nad koncertami. W tym roku organizatorzy zaprosili kilku legendarnych muzyków, których jednak legendy do końca nie rozumiem. Fire+Ice i Changes to podstarzałe gwiazdy, których zasług dla neofolku nie sposób podważyć, luksemburska kapela ze stolicą Włoch w nazwie to z kolei dla wielu słuchaczy najważniejsza kapela ostatnich lat. Nie będę opisywać chronologicznie wszystkich koncertów, które widziałem. Skupię się na tych, według mnie najważniejszych, co wcale nie oznacza, że najlepszych...

Na tegorocznej edycji MJR najbardziej cieszyły mnie koncerty elektroniczne. Od kilku lat chciałem zobaczyć OBSRR na żywo, ale udało mi się to dopiero teraz. Koncert tego solowego projektu odbywał się w leśnej scenerii, około północy. Kameralna atmosfera, światła i dym, które otulały mnie całego, na przemian tuląc do snu, to znowu rozbudzając sprawiły, że ten koncert zapamiętałem najlepiej. Zero "didżejskiego" nadęcia, bardzo fajne wizualizacje, przywodzący na myśl post punk/cold wave wokal, dużo transowych, zapętlonych dźwięków niepozbawionych melodii. Tak w kilku słowach opisałbym twórczość OBSRR, z którą gorąco polecam się zapoznać.


Drugim elektronicznym projektem, który mnie poruszył jest znana i lubiana na Litwie Vilkduja. Było to moje drugie spotkanie z tym projektem na żywo. Przyznaję, że na Menuo Juodaragis 2011 POPO dał bardziej żywiołowy koncert. Mimo to, doskonale bawiłem się podczas kilkudziesięciu minut tych wspaniale rytmicznych, połamanych dźwięków przeplatanych zaangażowanym śpiewem i recytacjami w języku, którego nie rozumiem lub w ogóle nie istnieje. Vilkduja doprowadziła mnie do podrygiwania, czy wręcz tańca, co osoby mnie znające wiedzą, jest zadaniem karkołomnym.


Changes. Zespół legenda. Przed pojawieniem się informacji, że wystąpią na Menuo znałem ich raczej z nazwy. Koncert podobnie jak w przypadku OBSRR odbył się na małej scenie. Dwóch sympatycznych siwych panów, jeden gra na gitarze, drugi śpiewa, czasem śpiewają razem. Na scenie dymią kadzidełka, zupełnie pod nią jeden wyjątkowo wierny fan skanduje "Changes", "the best" itd... Robert Taylor co jakiś czas tłumaczy sens swoich utworów. Chciałem zostać do końca, ale pod namową kompanów zdecydowałem się na inne atrakcje związane z nocnym, festiwalowym życiem. Na koniec dodam, że panowie z Changes grają od 1969 roku i sprawiają wrażenie bardzo sympatycznych facetów. W końcu to nie ich wina, że lepiej się ich słucha w domowych zaciszu.


Bardzo podobna kapela do Changes, ale jednak z zupełnie inną ekspresją to Fire + Ice. Najbardziej cieszy mnie, że w ogóle widziałem ten koncert, dlatego, że panowie nie koncertują jakoś szczególnie często. Uwagę zwracał na pewno wokalista, Ian Read, nieruchomo śpiewający kolejne utwory traktujące o runach, mistyce, magii i tym podobnych sprawach. Ubrany w marynarkę i jasny kapelusz wyglądał trochę śmiesznie, trochę przerażająco, sprawiając wrażenie nieobecności na scenie, tylko gdzieś hen daleko w odległych światach pełnych archaicznych tradycji i okultyzmu. Jako fan Sol Invictus nie mogę nie wspomnieć, że Ian Read był członkiem tego zespołu.


Największą gwiazdą tegorocznej edycji miało być ROME. Nigdy nie byłem wielkim fanem tej formacji. Doceniam kunszt literacki ich tekstów, podoba mi się liryczny klimat, ale nie daje się im porwać. Lubię ich największe "hity" z "The Secret Sons of Europe" i "Swords to rust" na czele, ale całokształtem nie potrafię się do końca zachwycić. Myślałem, że zetknięcie się z tym luksemburskim zespołem na żywo coś zmieni w moim podejściu. Niestety nadal pozostaje sceptyczny. Chyba muszę raz jeszcze, ale za to wnikliwiej przesłuchać wszystkich albumów, żeby zrozumieć fenomen tego zespołu. Koncert bardzo statyczny, słaby kontakt z publicznością (ale plus za chęci). Chyba poetyckie teksty "Rzymu" bardziej pasują do nostalgicznej kawiarenki niż zalesionej sceny na małej wysepce na pograniczy litewsko-łotewskim.


Wspominając folkowe koncerty dwie kapele najbardziej utkwiły w mojej pamięci. Pierwszą z nich jest łotewskie Grodi. Ten ryski zespół zajmuje się rekonstrukcją tradycji muzycznych Łotwy, ze szczególnym uwzględnieniem dawnych Inflant Polski (Łatgalia). Oprócz prezentowania muzyki członkowie zespołu przybliżają łotewskie stroje ludowe, zdobnictwo chust itd. Tradycyjne instrumentarium, fałszujące (przez to bardziej autentyczne!) zaśpiewy, widoczna u wykonawców przyjemność ze wspólnego grania bardzo przypadły mi do gustu. Na chwilę obecną Grodi jest "łotewską Kulgrindą", czyli najbardziej znanym przedstawicielem "gatunku".


Gdyby na Menuo Juodaragis przyznawano "nagrodę publiczności" bez wątpienia najczęściej otrzymywałby ją zespół Auli. Po raz kolejny łotewscy dudziarze zdobyli publiczność swoją energetyczną muzyką. Był to jedyny zespół, którego koncert wszystkim moim kompanom tak samo przypadł do gustu. Charyzmatyczny frontman bardzo łatwo nawiązuje kontakt z publicznością, która w odpowiednich momentach klaszcze bądź pokrzykuje. Brodaci dudziarze w średniowiecznych strojach i  dźwięki potężnego bębna przenoszą nas w świat plemiennych wieców, waśni, herosów.


Kończąc tematykę XVI edycji Menuo Juodaragis chciałbym przypomnieć, że wspominałem ten festiwal także na stronie zaprzyjaźnionej Fundacji na Rzecz Europejskiego Dziedzictwa "Patrimonium Europae" oraz wcześniejszą, XIV edycję na łamach szarej flaneli.