8/20/2011

Beirut- The Flying Club Cup (2007)




Powróciwszy z gór, mimo niesprzyjającej pogody nadal pozostaje we "wczasowym" nastroju.
Taka "urlopowa" jest płyta, którą chciałbym dzisiaj przedstawić. Ten wydany przez legendarne wydawnictwo 4AD album jest dla mnie o tyle ważny, że stanowił pierwszy winylowy zakup w moim życiu.
Beirut jest dobrze znany w różnych środowiskach: od bywalców wielkiego festiwalu z marką piwa w nazwie aż po siwiejących jazzmanów. Filarem zespołu jest Zach Condon ,amerykanin zafascynowany tradycjami muzycznymi Europy Środkowej i Wschodniej, który postanowił osiąść na stałe we Francji.

Nie jestem specjalnym fanem Coco Rosie i innej "dziecinno-alternatywnej"(dziecinność wcale nie jest tutaj zarzutem o brak profesjonalizmu lub wtórność) muzyki z kręgów LGBT, ale w Beirut odnajduję podobne wątki. Album jest marzycielski, lekki, ale przebija w nim trochę tęsknota. Oprócz tęsknoty za "starymi, dobrymi czasami" mam wrażenie, że wokalista tęskni za dzieciństwem, a właściwie czuje się zawieszony w tym dziwnym wieku 23-26 lat, gdzie jeszcze nie wiadomo czy jest się chłopcem czy mężczyzną. Wiem, że z moimi dywagacjami można się absolutnie nie zgadzać, ale Zach Condon na The flying... ciesząc się z miłego popołudnia na plaży jest też chyba świadomy, że wakacje wkrótce się skończą...

Moim ulubionym utworem jest "Nantes". Nazwa ta nawiązuje do francuskiego miasta, w którym rewolucjoniści francuscy zatopili łodzie z opozycjonistami ("wandejczycy"). Niekoniecznie Condon jest tego świadomy, ale nie mogłem o tym nie wspomnieć.

Słuchałem ostatnimi czasy namiętnie Django Reinhardta i wsłuchują się w opisywany album wciąż majaczy mi widmo gypsy jazzu.

Na koniec chwilę o inspiracjach Zacha:

"Wracając do wczesnych lat XX wieku... w Paryżu był kiedyś festiwal balonów na gorące powietrze. Nazwa albumu pochodzi właśnie stąd, a także z pewnego dziwacznego zdjęcia z 1910 roku, które zostało znalezione przez Leona Gimpela. Było to jedno z pierwszych kolorowych zdjęć na świecie, na World's Fair i pokazuje ono... wszystkie te starożytne balony na gorące powietrze przed startem w środku Paryża. Pomyślałem, że to jedno z najbardziej surrealistycznych zdjęć, jakie widziałem w ciągu długiego czasu".


Z płytą można zapoznać się tutaj

3 komentarze:

  1. That CD-cover looks great! I didn't know of Beirut until I read your post, so thanks for learning me new stuff ;) Perhaps not my kind of music, but it's always nice to broaden one's knowledge. Have a nice weekend!

    OdpowiedzUsuń
  2. Osobiście wolę płytę Gulag Orkestar. Jest bardziej temperamentna. Dobry cytat:

    Beirut - Gulag Orkestar

    "Ten album to szok, jeśli wie się, że został on nagrany przez nastolatka z Albuquerque w stanie Nowy Meksyk, z użyciem pro-tools. A nie przez jakiegoś artystę pochodzenia cygańskiego z Bałkanów i jego orkiestrę złożoną z akordeonu, instrumentów dętych i smyczkowych, mandolin i niezliczonej ilości perkusyjnych „przeszkadzajek”. Jednak bliższe wsłuchanie się w muzykę autora owego projektu, fenomenalnie uzdolnionego multiinstrumentalisty i wokalisty (trochę w stylu młodego Davida Byrne’a) Zacha Condona zdradza także fascynację muzyką meksykańskich mariachi i już jak najbardziej amerykańskim indie-popem, ni to w stylu Magnetic Fields, ni to The Decemberists. Ale chwilami też i brytyjskim The Smiths."
    /info wydawcy/

    Zdjęcie z płyty, którą opisujesz idealnie pasuje do krajobrazów nadmorskich Heringsdorf-u. Ledwo za Świnoujściem, a poczucie odmiennej rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło, że jest jakiś odzew w komentarzach ;)

    OdpowiedzUsuń