9/26/2011

Gulasz z Turula i Historia niezwykłej przyjaźni




Wizyta w Przemyślu owocna, niestety nie udało mi się odwiedzić Monasteru, bo przeziębiłem się w zimnym schronisku i postanowiłem wrócić do domu trochę wcześniej. Bardzo lubię przemyskie pamiątki. Są na prawdę ładne, nie wieją tandetą i dotyczą najczęściej pierwszej wojny światowej. Jadąc pociągiem przeczytałem bardzo przyjemną książkę "Tolkien i C. S. Lewis. Historia niezwykłej przyjaźni" Colina Durieza, w drodze powrotnej z kolei kupioną w jednej z dwóch moich ulubionych przemyskich księgarni: "Gulasz z Turula" Krzysztofa Vargi. Książka spełniła swoją rolę, bo umiliła mi podróż, ale dosyć często denerwowały mnie polityczne dygresje autora, zgodne z ostrzegawczo-liberalną ideologią Gazety Wyborczej i Agory, których pan Varga jest pupilkiem. Przyznaję, że czuję coraz silniejszą potrzebę odwiedzenia Budapesztu.
Mam nadzieję, że moc wywoływania samobójstw przez ten utwór została wyczerpana


9/20/2011

Przemyśl i Ujkowice





Za kilka godzin ruszam koleją żelazną do Przemyśla. Niesamowicie lubię to piękne miasto, ale wyjątkowo nie mam ochoty na ten wyjazd. Głównym celem jest kwerenda w Archiwum Państwowym w Przemyślu, ale planuję także odwiedzić zaprzyjaźniony Prawosławny Monaster śww. Cyryla i Metodego w Ujkowicach.



Pisząc o Przemyślu nie można nie wspomnieć o pierwszej wojnie światowej i dobrym wojaku Szwejku, którego pomnik znajduje się na przemyskiej starówce. Z mojej perspektywy miasto jest ciekawe także dlatego, że stanowi ważny ośrodek fajkarstwa i fajczarstwa. Po powrocie zamieszczę kilka zdjęć z tego "małego Wiednia", może kogoś zachęcę, żeby nie traktować Przemyśla tylko jako przystanku w drodze do Lwowa, lub dalej na Wschód...

9/17/2011

Romowe Rikoito – Narcissism (1996)





W tagach pojawiła się "Rosja", ponieważ Romowe Rikoito pochodzi z Kaliningradu, ale przy okazji tego zespołu raczej pojawia się nazwa Prusy...

Album
"Narcissism"
kupiłem w wileńskim sklepie Dangusa (jeszcze kiedy znajdował się na Zarzeczu) w formie kasety za 9 Lt. Rok później udało mi się zdobyć wersję winylową, właściwie to dostałem ją na urodziny.


Album nie jest szczególnie odkrywczy, ale z każdym kolejnym Romowe Rikoito prezentuje się coraz lepiej. Neofolk z ezoterycznym zacięciem to chyba dobre określenie. Na Apostazji dopatrywano się wpływów Current 93, ale nie jestem do końca co do tego przekonany. 8 utworów mieszczących się na limitowanym do 250 kopii winylu oscyluje w ramach gatunków takich jak neofolk, ethereal, neoclassical.

Neofolk albo się lubi albo nie i Romowe Rikoito tego nie zmieni. Na szczęście nie jest to niemiecka odmiana tego gatunku, nikt też nie woła nikogo na wojnę. Teksty są po angielsku (niestety), więc ze zrozumieniem nie powinno być problemu.

Płyta zdecydowanie jesienna, więc nie polecam słuchaczom udającym, że ta jeszcze nie nadchodzi.
Do odsłuchu

9/02/2011

Menuo Juadaragis XIV - Dzień drugi (27 VIII)



Drugi dzień zaskoczył mnie jeszcze w namiocie. Wbrew tradycji tego festiwalu było bardzo ciepło i temperatura wypędziła nas z namiotów około 9tej. Właśnie wtedy tegoroczna lokalizacja okazała się strzałem w dziesiątkę. Jeszcze przed śniadaniem dokonaliśmy prawdziwie pogańskiego i bałtyjskiego zanurzenia w jeziorze. Prysznice nie są przewidziane na MJR, wody w kranach także brakuje, więc jezioro było oblegane.

Od 16.00 oglądałem kilka koncertów na dużej scenie, ale każdy z nich wyglądał podobnie. Litewski folk jest wspaniały, ale słuchanie pod rząd kilku kapel potrafi zmęczyć. Bardzo pozytywnie odebrałem występ Pievos, z którym jestem dosyć dobrze obsłuchany. Z tysięcy innych litewskich zespołów wyróżnia ich rockowe zacięcie i świetny kontakt z publiką.

Bardzo zawiodłem się na występie Donisa. Jest to jeden z najciekawszych litewskich projektów, pierwszy, który mnie na prawdę zachwycił kilka lat temu. Po "top friendsach" na ich profilu na myspace stopniowo zagłębiałem się w bałtyjską scenę, żeby w zeszłym roku po raz pierwszy pojechać na Menuo. Koncert nie rozczarował mnie dlatego, że był zupełnie statyczny i wręcz studyjny, ale dlatego, że odbywał się w złym miejscu, o złej porze. Miałem wrażenie, że większość ludzi akurat zamawiało piwo, albo stało w kolejce do toalety. Usłyszałem na żywo "Bite lingo", ale niestety nie mogę nazwać tego występu udanym.

Po lokalnej gwieździe zaprezentowała się polska Południca. Nie znałem wcześniej tej kapeli i jak się okazało nie jest to do końca moja nisza. Jest to bardzo dobry zespół, o lekko jazzującym charakterze, ale jednak brakuje mi w nim tego "czegoś". Koncert został zagrany z sercem, wokalistka komentowała kolejne utwory (śpiewane najczęściej po polsku) w języku angielskim, co chwilę zagadując publiczność jakimś litewskim słówkiem. Do tego momentu festiwalu, z wszystkich kapel Południca została przyjęta najlepiej. Trudno mi to ocenić, bo Blood Axis oklaskiwałem spod sceny, ale pojawiły się głosy, że oklaski dla naszych rodaków trwały dłużej.

Następnie wystąpił black metalowy Luctus, którego występ widziałem tylko w połowie. Było całkiem nieźle. Efektowne wypluwanie wody (miał pewnie jeszcze buchać ogień) i rzucenie butelką po niej w publikę, okrzyki "Heil!Heil!Heil!". Zespół ten zgromadził pod sceną masę ludzi, przebiła ich chyba tylko Vilkduja.

Następnie zaprezentowała się nieznana mi wcześniej hiszpańska Arnica. Żałuję, że nie kupiłem ich płyty, bo występ tych panów na prawdę mi zaimponował. Przez połowę koncertu muzycy mieli na głowach zwierzęce czaszki, co zresztą widać na zdjęciu. Arnica wykorzystuje bogate instrumentarium: piszczałki, rogi, trombity, bębny i inne instrumenty najczęściej kojarzone z pasterstwem. Widać wpływy takich klasyków alpine folku jak Sturmpercht czy Waldteuffel, z tą różnicą, że pasterze są tutaj raczej mistyczni i rytualni a nie spragnieni piwa jak w Sturmpercht. Gdzieś pod sceną migał mi Gerhard Petak z Allerseelen, który w końcu pojawił się na scenie i gościnnie zaśpiewał w jednym utworze. Byłem absolutnie oczarowany tym występem i postaram się jeszcze kiedyś zdobyć nagrania Portugalczyków.

Vilkduja na litewskiej scenie to kapela kultowa, głównie dzięki charyzmatycznemu wokaliście, który spokojnie mógłby być frontmanem kapeli hardcorowej. W myśl przysłowia Bis repetita placent pod sceną na pierwsze elektroniczne dźwięki czekały całe zastępy Litwinów. Oglądałem sobie ten koncert stojąc na ławce niczym kibol (na szczęście ABW nie zapukało mi o 6.00 do namiotu) i miałem wrażenie, że jestem na imprezie d'n'b. Vilkduja przynajmniej jeszcze dwa razy zagości na Szarej flaneli, ponieważ od kilku lat jestem w posiadaniu dwóch albumów tej pokręconej ekipy.

Ostatnim zespołem jaki widziałem tego dnia i na festiwalu w ogóle było Sonne Hagal. Nie jestem fanem tej kapeli i najbardziej ucieszył mnie gościnny występ Kima Larsena z Of the Wand and the Moon.

W przerwie między koncertami przeglądałem płyty na stanowisku wydawnictwa innego niż Dangus i okazało się, że był to nasz rodzimy Wrotycz. Bardzo miło było porozmawiać na żywo z Szymonem, którego znałem tylko z newsletterów i zamówień oraz poznać kolejnego Polaka na tym festiwalu(związanego z Tyglem, którego gorąco polecam), którego imienia niestety nie poznałem.

Wszystkim niezdecydowanym gorąco polecam litewski Menuo Juadaragis nie tylko ze względu na muzykę, ale także na wyjątkowy klimat tam panujący.